Łapcia
Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lochy.
|
Wysłany: Nie 18:08, 15 Lut 2009 Temat postu: Narzeczona dla... |
|
|
Skreślone.
Hm, hm... powiedzmy, że nawet mi się to coś udało.
Narzeczona dla...
Jeśli dobrze pamiętam wszystko zaczęło się wieczorem. Padał deszcz, a czarne burzowe chmury szybko zakryły całe niebo. Małe dzieci chowały się w ramionach mam, a ojcowie szybkim krokiem wracali do domów, by skryć się przed nadchodzącym huraganem. Coraz wyraźniej słychać było gromy, nadchodzące z północy. Pioruny na chwilę rozświetlały ciemne niebo, niosąc ze sobą strach przed nieznanym. Skłamałbym, gdybym powiedział, że sam się nie bałem. Takiej burzy od lat tu nie widziano. Nasze miasteczko jest nadzwyczaj spokojne, wolno upływa nam czas i nie spotykają nas tu nieprzyjemności. Nie zdziwiłem się, więc kiedy ludzie pouciekali do domów, skrywając się w nich jak ślimak w skorupę.
Kolejny dzień przyniósł nadzieję na uratowanie. Chmury zaczęły się powoli rozrzedzać, ustępując miejsce niebieskiemu niebu i, tak wspaniale jasnemu, słońcu. Ośmieleni ludzie otwierali drzwi, wychodzili na zewnątrz, by zobaczyć na własne oczy ten cud. W południe miasteczko wreszcie zaczęło wierzyć w to, iż burza na dobre zniknęła. Wypuszczali swoje pociechy z domu i pozwalali im bawić się do woli. Czarne myśli odpłynęły razem z chmurami, zostawiając w umysłach mieszkańców jedynie niejasne wspomnienia.
Jednak wszystko tak niespodziewanie się skończyło. Zbyt niespodziewanie, powiedziałbym, lecz nie chciałem mącić radości tych ludzi. Wiedziony instynktem spakowałem swój dorobek i, choć nie był duży, zostawiłem w chacie wiele przedmiotów bardzo mi cennych, lecz zbytecznych w mej podróży. Nie wiedziałem, dokąd mam się udać, więc po prostu szedłem przed siebie. Zaczęło się ściemniać, gdy przedzierałem się przez las, daleko od rodzinnego miasta. Szedłem na ślepo, modląc się, by wreszcie dojść do jakiejś wioski. W końcu poddałem się. Wspiąłem się na jedno z wyższych drzew i zasnąłem niespokojnym snem.
*
Obudził mnie świst w uszach i zimno, którego nie spodziewałem się w lecie. Usiadłem i przetarłem zmęczone oczy. Wywnioskowałem, że nie spałem zbyt długo, zaledwie godzinę lub dwie, ponieważ noc nadal trwała. W ciemnościach nie mogłem znaleźć mojego plecaka, w którym leżał ciepły koc zrobiony z bawełny i kilka bułek na kolacje. Nagle zauważyłem, że nie jestem już na drzewie. Zamiast korony drzewa zobaczyłem migające gwiazdy i księżyc, od którego coraz bardziej się oddalałem. Zdecydowanie nie dotykałem już kory, lecz czegoś mocniejszego, ostrzejszego i zimniejszego. Sparaliżowany strachem siedziałem, a moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Rozejrzałem się, chcąc dowiedzieć się, gdzie jestem. Spojrzałem w prawo i zobaczyłem wielkie skrzydło, które z zacięciem odpychało powietrze. Po lewej stronie drugie skrzydło wykonywało tą samą czynność, co pierwsze. Na wprost mnie, długa szyja zakończona głową wielkości moich dziesięciu, wpatrywała się w jakiś niedostrzegalny punkt na niebie i chyba tam się kierowaliśmy. Odwróciłem się, ciekawy, jak długi jest zwierz, na którym lecę. Nie sposób opisać moje zdziwienie, gdy zobaczyłem kilkumetrowy ogon.
Smok.
Jestem na grzbiecie smoka.
Przerażony swoim odkryciem krzyknąłem, spodziewając się niechybnej śmierci w paszczy potwora. Gdy tylko mój głos doszedł do uszu smoka, zwierze odwróciło głowę i popatrzyło na mnie swoimi zielonymi oczami. Nagle zahamowaliśmy i poczułem, że lądujemy. Mocno mną szarpnęło i głową uderzyłem w skórę smoka. Kiedy tylko upewniłem się, że wylądowaliśmy, lekko skonfundowany szybko zszedłem z grzbietu stworzenia. Miałem ochotę uciekać, znaleźć się jak najdalej od tej wielkiej bestii, lecz coś mnie powstrzymało. Dlaczego smok od razu mnie nie pożarł? Po co ściągnął mnie z drzewa i wiózł na plecach?
- Witaj, o wielka i potężna istoto! – Wykrzyknąłem, starając się nie pokazywać mojego strachu.
Stworzenie roześmiało się, brzmiąc jakby ktoś pocierał kamieniem o kamień.
- Wielki? Potężny? Ha, to już nie bestio? Witaj, mały dwunogi człowieku – odpowiedziała mi rozbawiona bestia.
Powstrzymałem się od prychnięcia. Ten smok ze mnie drwił.
- Mam na imię Edward, a ty? – Zapytałem, siląc się na spokój.
- Smoki nie posiadają imion, dopóki ktoś – przeważnie człowiek – nam ich nie nada – wyjaśniło zwierze.
- Och… To może Arien? – Zaproponowałem niepewnie.
- Chętnie, gdybym był smoczycą – roześmiał się ponownie smok.
Zarumieniłem się.
- Zatem… co powiesz na Helfaven?
Stworzenie przez chwilę machało ogonem, rozważając propozycje.
- Tak. To dobre imię.
Kiwnąłem głową i zapadła cisza.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? Do czego jestem ci potrzebny? – Wybuchłem, przerywając milczenie.
Helfaven nie odpowiadał tak długo, iż pomyślałem, że nie doczekam się wyjaśnienia.
- Mówiono mi, że człowieki…
- Ludzie – poprawiłem go.
- Nie widzę różnicy – warknął smok i kontynuował. – Mówiono mi, że ludzie bardzo mądrze dokonują wyborów, a szczególnie wyboru swojej drugiej połówki – wyjaśniał spokojnie smok.
Zmarszczyłem czoło.
- Swojej drug…? Że co? To nieprawda! Połowa moich znajomych jest niezadowolona ze swojego związku. Ktoś naopowiadał ci kłamstw – mruknąłem.
Helfaven w ogóle się nie przejął.
- Nieważne. Ważne jest to, że musisz mi pomóc – odpowiedział szybko.
- W czym? – Zapytałem.
- Muszę znaleźć narzeczoną.
Aż się zakrztusiłem ze zdziwienia.
*
Smok opowiedział mi o Anaei, jego potencjalnej narzeczonej, która mieszka z ojcem niedaleko mojego miasteczka. Poprosiłby ją o pazur już kilka lat temu, lecz jej nadopiekuńczy tata nie zgadzał się na wypuszczenie córki z domu. Dlatego też chciał, żebym pomógł mu zdobyć ukochaną.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Musiałem przyznać, że smoki bogato żyją. „Domeczek”, jak to określił mój towarzysz, okazał się być zamkiem zrobionym z prawdziwego złota. Wszędzie klejnoty, brylanty i inne szlachetne kamienie zdobiły ściany i podłogi domu. Wielki ogród i żywopłoty były jak labirynt Minotaura. Niespotykane, różnokolorowe kwiaty przeplatały się z soczyście zieloną trawą, a czerwone krzaki róży rosły przy ścieżce prowadzącej do zamku niczym żołnierze na warcie.
- Pięknie tu – zauważyłem. – Czy Anaei jest gotowa to wszystko opuścić?
- Oczywiście – odpowiedział, pewny siebie Helfaven.
Kiedy stanęliśmy przed obliczem smoczycy i jej ojca stwierdziłem, iż mój przyjaciel ma bardzo dobry gust. Jego ukochana była naprawdę piękna. Ja i smok odbyliśmy rozmowę z tatą Anaei, lecz ten nie zmienił zdania i nie pozwolił, by smoczyca opuściła zamek, mimo że córka płakała, łkała i błagała swojego ojca. Smok pozostał nieugięty.
- I co teraz? – Zapytałem Helfavena, gdy wyszliśmy z zamku.
- Rozmawiałem na osobności z Anaei. Dzisiaj wieczorem ucieknie z domu i polecimy daleko od jej ojca.
Niezwykle zdziwiłem się, słysząc te słowa.
- Chcesz sprzeciwić się woli swojego przyszłego teścia? – Mruknąłem niepewnie.
Smok tylko pokiwał głową.
*
Zdecydowanie Helfaven był bardzo uparty, lecz nie dorównywał Anaei. Smoczyca uciekła z zamku, zostawiła całe swoje bogactwo dla ukochanego i sprzeciwiła się swojemu ojcu. Nie mogłem tego zrozumieć, jednak jestem tylko człowiekiem i w niczym nie przypominam smoka.
Tak zakończyła się moja historia z tymi tajemniczymi stworzeniami. Smoki bardzo różnią się od nas, ludzi, którzy wybierają bogactwo zamiast miłości. Cenią bardziej pieniądze niż własne i cudze szczęście. Jednak nie wszystkie smoki nie przypominają ludzi. Ojciec Anaei, zbyt zaborczy, zaślepiony miłością do córki, nie pozwalał jej spełniać marzeń i uwięził we własnym domu.
Ta przygoda nauczyła mnie jednego – miłość potrafi być równie dobra, co krzywdząca.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Łapcia dnia Wto 20:46, 17 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz |
|
Kay
Administrator
Dołączył: 07 Lis 2007
Posty: 1456
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Znienacka.
|
Wysłany: Pon 18:34, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Jeśli dobrze pamiętam, wszystko zaczęło się wieczorem.
Coraz wyraźniej słychać było gromy, nadchodzące z północy.
Przecinek niepotrzebny.
Nie zdziwiłem się, więc kiedy ludzie pouciekali do domów, skrywając się w nich jak ślimak w skorupę.
Nie wiem, czy spójniki można rozdzielac, ale wydaje mi się, że: Nie zdziwiłem się więc, kiedy [...]
Kolejny dzień przyniósł nadzieję na uratowanie.
Na ratunek.
W ciemnościach nie mogłem znaleźć mojego plecaka, w którym leżał ciepły koc, zrobiony z bawełny i kilka bułek na kolacje.
Nie jestem pewna, czy ten przecinek ma tam na pewno byc, ale chyba skoro wymieniasz cechy, powinnaś je rozdzielic. I kolację.
Nagle zauważyłem, że nie jestem już na drzewie. Zamiast korony drzewa zobaczyłem migające gwiazdy
Ja napisałabym: zamiast jego korony [...]
lecz coś mnie powstrzymało. Dlaczego smok od razu mnie nie pożarł? Po co ściągnął mnie z
Tja.
Stworzenie roześmiało się, brzmiąc, jakby ktoś pocierał kamieniem o kamień
Witaj, mały, dwunogi człowieku
Stworzenie przez chwilę machało ogonem, rozważając propozycje
Propozycję.
- Oczywiście – odpowiedział, pewny siebie Helfaven.
Bez przecinka.
Kiedy stanęliśmy przed obliczem smoczycy i jej ojca, stwierdziłem,
Generalnie się wyrabiasz, coraz ładniej piszesz. Dagi kiedyś powiedziała, że trzeba uważac, gdzie się co wysyła. Więc skoro to ma byc opowiadanie dla dzieci, radziłabym nieco uprościc słownictwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|