FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Whisper Strona Główna
->
Zestawienia
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Świat szeptu.
----------------
Regulamin
Propozycje i zażalenia
Liryka.
----------------
Wiersze
Piosenki
Pomoc
Epika.
----------------
Nowele życia codziennego
Fantastyka
Sensacja, przygoda, kryminał
Inne
Polemiki, felietony
Zestawienia
Plusy i minusy
Pomoc
Fanfiction.
----------------
Potterowo
Muzycznie
Dopowiedzenia
Pomoc
Pojedynki literackie.
----------------
Sala wyzwań
Offtop.
----------------
Na poważnie
Na luźno
Użytkownicy.
----------------
My
Galeria
W sieci
Pomoc
Niach, niach
----------------
Kosz.
sBox
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Tajemnicza
Wysłany: Nie 15:19, 03 Sie 2008
Temat postu:
Proszę bardzo. Żeby nie było różnicy czasowej, to daję cały pierwszy rozdział "Czarownicy", pod tytułem "Tragedia".
Spokojną ciszę lasu rozdarł dźwięk rogu. Sprawił, że ptaki poderwały się z drzew, a zwierzęta umknęły do swoich kryjówek. Ktoś nadjeżdżał z południa, kierując się w stronę przesmyku. I najwyraźniej nie obchodziło go, że znajduje się w Mallentilu, tuż obok granicy Elfiej Krainy. Tu wypadało zachować ciszę.
– Myśliwi – stwierdził Danvel.
– Nie, nie myśliwi – sprostowała Kersti. – To orszak jakiejś damulki. Jej mąż był Korindarem, więc uważa, że w tych lasach wszystko jej wolno.
Sena pokręciła głową. Kim jest ta dziewczyna, że wie takie rzeczy? Przecież, kimkolwiek byli ci ludzie, byli jeszcze daleko. Zbyt daleko, by móc coś o nich powiedzieć. Ron otworzył usta, ale zrezygnował z komentarza. Wszyscy zdążyli już zrozumieć, że Kersti nie odpowiada na pytania. Wiedzieli, że i tym razem również niczego nie wyjaśni.
– To co robimy? – spytał Kerv. – Nie lubię spotkań z takimi ludźmi. Traktują wojowników jak śmieci.
– Powiem jej, że jestem synem naczelnika Reny – rzucił lekceważącym tonem Ron. – A wy moją służbą.
Sena spojrzała na niego z niesmakiem. Ron zdecydowanie zbyt często zachowywał się jak wielki pan. Nawet nim nie był. Kersti popatrzyła na chłopaka z czymś, co Sena oceniła jako mieszaninę rozbawienia, niesmaku i smutku. Uniosła głowę i odrzuciła z czoła czarne loki.
– Jedźcie za mną – powiedziała stanowczo. Skierowała konia w bok i zjechała z traktu. Sena, Danvel, Ron, Lannel i Kerv podążyli jej śladem. Las był w tym miejscu niezwykle gęsty. Krzewy i młode drzewka zarastały każdy skrawek ziemi. Musieli zsiąść z koni. Kersti szła pierwsza, wycinając im przejście mieczem. Sena zamyśliła się.
Miecz Kersti był elficki. Sena już dawno to zauważyła i uznała ten fakt za warty uwagi. Broń elfów była niedostępna dla ludzi. Prawo jej używania mieli tylko ich najbliżsi przyjaciele. Kersti spokojnie mogła być przyjaciółką elfów. Ale Seny to wyjaśnienie do końca nie zadowalało.
Niewiele wiedziała o elfach. Była jednak pewna, że jej znajoma zbyt przypomina elfkę, by odrzucić koncepcję jej przynależności do tej rasy. Sena nigdy nie widziała Kersti zdenerwowanej, dziewczyna była zawsze spokojna i opanowana. Promieniowała od niej siła i duma. A jednocześnie… Kersti sprawiała wrażenie pokornej, wręcz uniżonej. „One są dumne i… jakby uniżone. Jakby człowiek był królem i chłopem.”, powiedział kiedyś Sigmund, brat Seny, opisując elfy. Wypisz wymaluj Kersti.
Nie tylko zachowanie i elficki miecz świadczyły o jej możliwym pochodzeniu. Uważne oko musiało dostrzec, że rysy Kersti są niezwykle regularne, a w kształcie jej wielkich, ciemnozielonych oczu jest coś, co różniło je od oczu innych ludzi. Miała idealną sylwetkę. Właściwie wyglądała niczym kotka w ludzkiej skórze. Nie bez przyczyny Korindarzy mawiają, że elfy są braćmi kotów. Uszy Kersti miała normalne, okrągłe, ale Sena wiedziała, że kształt uszu można zmienić z pomocą magii. Co prawda czarnowłosa wojowniczka nigdy nie zademonstrowała magicznych zdolności, ale Sena była pewna, że to czarodziejka. Świadczyło o tym choćby dzisiejsze zdarzenie.
Głos Rona gwałtownie wyrwał Senę z zamyślenia.
– Co to za miejsce? Gdzieś ty nas zaprowadziła?
Sena, która wcześniej, pogrążona w myślach o Kersti, w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie, rozejrzała się. Pas zarośli, przez który się przedzierali, został za nimi. Tutaj drzewa rosły rzadko, a poszycia praktycznie nie było. Wojownicy stali obok niskiego, kamiennego muru. Sprawiał wrażenie starego, lecz solidnego.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał znowu Ron.
– Tępak z ciebie, przyjacielu – odezwał się Lannel.
Kersti zdjęła z pleców łuk i nałożyła strzałę. Strzeliła. Pocisk o błękitnych piórach po-szybował w po¬wietrze i zniknął. Za plecami Seny, na drzewie, coś zaszeleściło. Dziewczyna odwróciła się. Z drzewa zwinnie zeskoczył długowłosy elf. Kersti podeszła do niego.
– Deja rean , Anvéll (witaj) – powiedziała.
– Deja rean, Fiarne – odparł elf. – Se minra le’ge? (potrzebujesz pomocy?)
– Va. Hal’ue quess kavedhi. Or keé rian, in elda Sotaredain. Se ei-li jier. Ness’ me, Anvéll. (tak. Ktoś zapomniał o zwyczajach. To ta stara jędza, pani Sotaredain. Zajmij się tym. Proszę)
– Przepraszam – warknął Ron. – W towarzystwie nie rozmawia się w obcym języku. To niegrzeczne.
– Czasem zmusza nas do tego konieczność. – odparł elf w najczystszym alandievskim, odwracając się w jego kierunku – Czy aż tak bardzo cierpisz, nie będąc w centrum zainteresowania?
Ron zmieszał się. Nareszcie ktoś powiedział mu prawdę, pomyślała z satysfakcją Sena.
– To niegrzeczne – powtórzył Ron, odzyskując pewność siebie.
– To nie jest reński salon – odparł chłodno elf. – Żegnam. La vaill.
– La vaill, Anvéll – odrzekła Kersti.
Elf zniknął między gałęziami.
– Jedziemy – zakomenderowała Kersti, wskakując na siodło.
– Daję słowo, że zaczyna mnie to denerwować – szepnął Ron, również dosiadając konia.
– Słyszałam cię, Ron – powiedziała spokojnie Kersti, nawet nie odwracając głowy. – Nie musisz z nami jeździć.
Ron burknął coś pod nosem.
Od tej chwili Ron całkowicie ignorował Kersti. Jechali w ciężkiej, niezręcznej ciszy. Nagle gdzieś za nimi rozległ się krzyk jastrzębia. Drogę przecięła im błękitnopióra strzała i utkwiła w grubym pniu rosnącego w pobliżu dębu. Sena wiedziała, że oznacza to: zadanie wykonane.
– Zjedźmy na trakt – odezwała się Kersti, przerywając milczenie.
– Dobrze – powiedział z wyraźną ulgą Lannel.
– Zachowywaliśmy się, jakby naprawdę coś się stało – powiedział Kerv, jego brat bliźniak, gdy już jechali traktem na południe. – Wiem, że w ogóle się nie znamy, ale wolałbym, żeby w przyszłości wszyscy traktowali pewne niecodzienne zdarzenia normalnie. To znaczy bez… no, wiecie, co mam na myśli. – Spojrzał wymownie na Rona.
– O co właściwie chodziło? – spytał Danvel.
– Pani Sotaredain dostała nauczkę. – Kersti uśmiechnęła się lekko. – Poprosiłam Anvélla, aby przypomniał jej, gdzie się znajduje.
– Zdaje się, że mamy pocztę – zauważył Danvel, patrząc na kołującego nad nimi gołębia.
– Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak one znajdują właściwych ludzi – powiedział Ron. Gołąb usiadł na ramieniu Seny. Dziewczyna odebrała list i rozwinęła go.
Gerav, 22 lipiec 4720
Droga Córko!
Żywię nadzieję, iż Twa podróż upływa miło i bez przeszkód. Zmuszony jednak jestem, aby wraz z Matką Twą wezwać Cię, Córko, z odległego świata do domu Twego rodzinnego. Powodów mej decyzji wyjawić nie mogę, pewną jednakże bądź, iż są wielce ważne i niecierpiące zwłoki najmniejszej. Tedy upraszam Cię, Córko, abyś kroki Swe czym prędzej ku Gerav skierowała.
Dłonie Twe całuję
Herald z Gerav,
Ojciec
– I co? – spytał Ron. – Ta mina nie wróży nic dobrego.
– Ojciec mnie wzywa. Boję się, że coś się stało.
Danvel uśmiechnął się uspokajająco.
– Głowa do góry! – powiedział. – Na pewno stęsknił się za ukochaną córeczką.
Sena przecząco potrząsnęła głową.
– Nie pisałby do mnie, gdyby nie miał powodu. Muszę jechać.
– Zaczekaj jeszcze trochę – poprosił Danvel. – Niedaleko przed nami jest trakt do Korindarii. Wtedy odjedziesz.
Skinęła głową.
– Zgoda.
Trakt skręcający na wschód odchodził od tzw. drogi mallentilskiej tuż za przesmykiem, który łączył północny i południowy Mallentil. Był to najwęższy punkt pomiędzy Elfią Krainą a rzeką Dereną. Gdy wojownicy tam dotarli, zapadał już zmrok.
– Oto trakt – rzekła Sena. – Żegnajcie, przyjaciele.
– Ściemnia się… – zaczął Danvel. Sena zaśmiała się.
– Nie zatrzymasz mnie. Gdybyś chciał się ze mną jeszcze zobaczyć… Gerav, ulica Krawców. Dom numer siedem.
Sena uniosła rękę w pożegnalnym geście i skręciła na wschód.
Młoda wojowniczka martwiła się. Czemu ojciec do niej napisał? Z pewnością coś się stało. Bez ważnej przyczyny nie wzywałby jej do Gerav. Sena westchnęła ciężko. Ojciec prosił o pośpiech, wyraźnie zależało mu, aby jak najprędzej znalazła się w domu. Podróż zajmie jej jakieś trzy tygodnie… Chyba, że wstąpi po drodze do Daviny, szkoły magii i poprosi jakiegoś czarodzieja o „podwiezienie”. Sena bała się teleportacji… ale czegóż nie robi się dla rodziny.
Sena dotarła do Gerav po tygodniu.
– Powiedziałem coś!!! – Usłyszała, ledwie przekroczyła próg rodzinnego domu.
– Tato, bądź rozsądny. – Rozległ się głos Edvera, czternastoletniego brata Seny. – To był wypadek!
– Ładny mi wypadek! – warknął ojciec, dysząc z wściekłości.
– Co się stało? – zapytała Sena służącą.
– Ach, panienko! – jęknęła kobieta. – Nieszczęście!
Na korytarz wszedł ojciec Seny. Córka spojrzała na niego z przerażeniem. Mężczyzna wyglądał okropnie. Był nieogolony, na twarzy zastygł mu wyraz nieludzkiego cierpienia. W oczach miał rozpacz i desperację.
– Tato!!! – krzyknęła Sena. – Co się stało?!
W oczach mężczyzny zalśniły łzy. Bez słowa odwrócił się i wszedł do salonu.
– Takie nieszczęście, panienko – szepnęła służąca. Ona też płakała. Sena, pełna strasznych przeczuć, weszła do salonu. Jednym spojrzeniem ogarnęła zebraną w nim rodzinę. Na sofie siedziały objęte matka i starsza siostra Seny, Kalina. Obie płakały. Ojciec siedział w fotelu. Ukrył twarz w dłoniach, wstrząsało nim tłumione łkanie. Za fotelem stał Edver, ponury jak sama śmierć.
Sena spojrzała na środek pokoju i poczuła, że w gardle wzbiera jej dusząca gula. Stała tam skromna, drewniana trumna. Leżał w niej Sigmund.
Sena podbiegła do trumny i padła na kolana.
To niemożliwe...
Nie miała siły płakać.
– Dwa tygodnie temu – powiedział martwym głosem Edver – przynieśli go do domu jacyś ludzie. Ledwie żywego. Wzięliśmy najlepszych uzdrowicieli i medyków w mieście. Ale dziś… – Urwał.
– To było morderstwo – powiedział ojciec, unosząc zalaną łzami twarz.
– Tato… – westchnął Edver. – Mówiłem ci już…
– To nie był żaden wypadek!!! – ryknął ojciec, wykrzywiając twarz w paroksyzmie bólu. – Zamordowali go!!!
Sena spojrzała na zapłakaną mamę.
– Kiedy…? – nie była w stanie wypowiedzieć tego strasznego słowa: pogrzeb, ale mama zrozumiała.
– Jutro – odparła łamiącym się głosem. – N-nie mogę w to uwierzyć. Sigmund… Mój synek…
Sena podeszła do mamy i objęła ją.
– Spokojnie, mamo…
Pogrzeb Sigmunda z Gerav odbył się nazajutrz, 2 sierpnia 4720 roku. Był skromny, na geravski cmentarz przyszli tylko nieliczni przyjaciele Sigmunda i rodzina. Mama i Kalina wylewały potoki łez, natomiast Sena była zbyt zrozpaczona, by płakać. Naprawdę kochała Sigmunda. Był dla niej wzorem.
– Muszę ci coś powiedzieć – rzekł Edver, gdy po skończonej ceremonii wracali do domu. – To nie był wypadek.
– Więc co? – spytała Sena, zatrzymując się.
– Dokładnie zaplanowane morderstwo.
– Okłamałeś rodziców??
– Dla ich dobra. – Edver ruszył naprzód.
– Chwileczkę, Edver. – Sena zagrodziła mu drogę. – Ty to nazywasz dobrem?
– A ty jak to nazwiesz? – zapytał z ironią chłopak.
– Powinni znać prawdę!
– Myślisz, że mama ucieszy się, wiedząc, że jej syn został zamordowany?
– Mimo wszystko…
– Sena, nie bądź głupia.
– Jestem od ciebie starsza!!
– Tylko dwa lata. I nie wrzeszcz.
– No dobra – poddała się Sena – Skąd ty w ogóle wiesz, że to było… – zająknęła się na tym słowie – morderstwo?
– Sigmund miał wrogów – odparł Edver.
– Ale skąd wiesz, że to oni?
– Byłem jedyną osobą, której Sigmund ufał. Wiem, że miał poważne problemy.
– Masz czternaście lat!
– No to co? – Edver wzruszył ramionami.
– No to, to, że jesteś dzieckiem!
– Dorosła się znalazła – prychnął Edver.
Sena westchnęła. Resztę drogi przeszli w milczeniu.
Tego dnia mamie wszystko leciało z rąk, a ojciec był wyjątkowo ponury. Wieczorem zebrał całą rodzinę w bibliotece.
– W związku z tragiczną śmiercią Sigmunda, podjąłem kilka decyzji. – Wstał z fotela i zaczął chodzić po pokoju. Senie wydawało się, że nigdy nie zacznie mówić. Wreszcie zatrzymał się i popatrzył długo na Senę, a potem na Edvera. Westchnął i znów zaczął chodzić.
– Po pierwsze – podjął – od tej chwili żaden członek naszej rodziny nie będzie chodził po mieście bez ochrony. Wynająłem straż. Po drugie – zatrzymał się – Sena i Edver już nigdy nie wezmą do ręki miecza, łuku ani żadnej innej broni.
– Noża kuchennego też? – spytała z niedowierzaniem Sena.
– Nóż kuchenny nie jest bronią.
– Ale może…
– Nie kłóć się ze mną! – warknął ojciec.
– Tata ma rację – powiedziała mama.
– Tata nie ma racji!! – krzyknął Edver. – To niedorzeczność!!
– Nie kłóć się ze mną – powtórzył ciężko ojciec.
– Nie kłóć się z ojcem, synku.
Edver wstał, wściekły.
– Jesteście parą starych, znerwicowanych idiotów!
Twarz ojca stężała.
– Ale tak naprawdę będzie lepiej… – wtrąciła nieśmiało Kalina.
– A ty jesteś taka sama!!! – wrzasnął Edver i wyszedł, trzaskając drzwiami.
I rozdział drugi "Proroctwa", a jednocześnie moja pierwsza próba mieszania miejsc.
Szary obserwator nie ruszał się z miejsca. Wciąż stał na zboczu i spokojnie patrzył na Teryssę. Przynajmniej tak to wyglądało z daleka. Diamantia była pewna, że w rzeczywistości na twarzy jeźdźca widnieje zimna nienawiść. Wiedziała, kim jest szpieg.
Ona jedna znała tajemnicę Arg Nadar. Ukrywała ją starannie w głębi swojego umysłu, dbając, by nie przedarła się na zewnątrz. Choć Calton wypytywał ją wiele razy i nawet straszył torturami, była nieugięta. Nie zdradziła się ze swoją wiedzą. Wciąż uparcie kłamała i czekała na właściwą chwilę.
Diamantia nie odrywała wzroku od zakapturzonej postaci na zboczu. Na jej usta wypełzł delikatny, nieśmiały uśmiech. O ile jej spostrzeżenia były trafne, ta chwila właśnie nadeszła.
Spokojnie, bez pośpiechu wstała z fotela i zaciągnęła ciężką storę, zasłaniając okno. Odwróciła się i ogarnęła wzrokiem pokój. Był idealnie czysty, wszystko leżało na swoim miejscu. Żaden drobiazg nie znalazł się tam, gdzie nie powinien. Notatki były dobrze ukryte. Zbyt dobrze, by Calton zdołał je odnaleźć.
Zdjęła z półki dużą kulę z czystego diamentu i położyła ją na środku okrągłego stolika. Po obu stronach ustawiła wysokie, smukłe świece w niskich złotych świecznikach. Usiadła w niskim, szerokim fotelu naprzeciwko drzwi, ręce oparła na stoliku. Przymknęła oczy.
Czekała na pana zamku.
Calton zjawił się, gdy Diamantia już zdążyła się zniecierpliwić. Nie spieszyło mu się… Pewnie rozmawiał z posłańcem. Kobieta uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. Kasztelanka Zamku Na Skale wiedziała, jak doprowadzić Caltona do szału.
– Witaj, panie – powiedziała, ani trochę nie zmieniając pozycji.
– Coś widziałaś? – zapytał oschle Calton.
– Nic nowego, panie.
– Kim jest młoda kobieta o złocistych włosach?
Diamantia powoli otworzyła oczy i wyciągnęła lewą dłoń. Zapaliła świece, a potem położyła ją na kuli. Skoncentrowała się. Nie mogła teraz popełnić błędu… Powiedzieć Caltonowi zbyt wiele…
– To wojowniczka i wolna czarodziejka. Ma na imię Filavandrel. Interesuje ją sprawa Arg Nadar… Chce ci pomóc.
– Naprawdę? – przerwał jej kasztelan tym samym oschłym tonem, który rezerwował dla ludzi, których nienawidził, ale którzy byli mu potrzebni. Diamantia była mu potrzebna. Miała duże zdolności wróżbickie, czasem pomagała władcy Teryssy i dlatego mogła sobie pozwolić na tak wiele.
– To szczera chęć.
Wróżbitka kłamała. Znała prawdę, już wcześniej zobaczyła to wszystko. Teraz usilnie starała się nie wejść w trans, bo wtedy musiałaby mówić prawdę. Całą prawdę.
– Ona jest potężna… Wiele może, a jej pomoc będzie nieoceniona.
Calton wstał gwałtownie.
– Doskonale – warknął. Rzucił Diamantii nieprzyjemne spojrzenie zmrużonych oczu i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Diamantia powoli wypuściła powietrze z płuc i opuściła rękę.
Dobrze. Bardzo dobrze.
Wstała, zgasiła świece i schowała je na miejsce. Odłożyła diamentową kulę na półkę i jeszcze raz uważnie zlustrowała badawczym spojrzeniem swój pokój. Wszystko było bez za-rzutu. Żaden wścibski nie znajdzie tu nic, co mogłoby jej zaszkodzić. Jak zwykle nie spiesząc się, fantherka wyjęła z szafy szary płaszcz i zarzuciła go na ramiona. Rzadko wychodziła z tej komnaty, ale tym razem wizje nie wystarczały. Musiała coś zobaczyć na własne oczy…
Diamantia zasłoniła twarz kapturem i lekkim, szybkim, tak dla niej nietypowym krokiem podążyła w kierunku najwyższej wieży. Wiedziała, że tam, w najlepszym punkcie obserwacyjnym, znajdzie Filavandrel.
Fil zamyślona spoglądała w stronę odległego Arg Nadar. W jej głowie kłębiły się myśli. Co powinna teraz zrobić? Jak rozgryźć tajemnicę?
Usłyszała za sobą cichy szelest, jakby ciężkiego materiału. Odwróciła się. W wejściu stała wysoka kobieta okryta szarym płaszczem.
– Miej się na baczności, Filavandrel – powiedziała dźwięcznym, melodyjnym głosem. Po czym, zanim dziewczyna zdążyła choćby sformułować pytanie, zniknęła. Filavandrel zobaczyła jeszcze jej oczy – wielkie, srebrzyste, nieskończenie mądre…
Kto to jest? – pomyślała. Kolejna tajemnica tego zamku? Przed czym mam się mieć na baczności? Co mi zagraża?
Filavandrel zamknęła oczy i spróbowała się uspokoić. Wszystko na pewno z czasem się wyjaśni. Na razie trzeba się skupić na Arg Nadar i jego tajemniczej kasztelance.
Szybko zbiegła na dziedziniec i zerknęła na zegar. Dochodziła piąta. Miała dwie godziny, żeby przygotować się do kolacji z Caltonem.
O wyznaczonej godzinie stanęła przed drzwiami pokojów lorda Teryssy. Poprawiła włosy, wygładziła suknię i zapukała. Była pewna, że Calton oniemieje na jej widok… Filavandrel nie była zbyt skromna. Wiedziała doskonale, że jest piękna i bez oporów wykorzystywała ten fakt. Tego wieczoru wyglądała naprawdę wspaniale. Założyła jedną z najlepszych sukien, jakie zabrała na tę wyprawę, w kolorze starego złota, prostą, ale gustowną. Suknia miała wąską, wręcz obcisłą spódnicę i mocno wycięty na plecach gorset. Dodatkowo dziewczyna upięła swoje złociste loki wysoko na czubku głowy.
Była przekonana, że Caltonowi ciężko będzie się skupić.
Otworzył jej sam kasztelan.
– Witaj, panie. – Filavandrel uśmiechnęła się kusząco i weszła, zbierając dłonią ciężką spódnicę.
– Pani. – Calton ukłonił się i podał dziewczynie rękę. – Witaj w mych skromnych progach.
Filavandrel uśmiechnęła się jeszcze piękniej i pozwoliła zaprowadzić się do zastawionego stołu.
Diamantia zagryzła wargi i zacisnęła dłonie. Magiczny komunikator zalewał komnatę delikatnym, srebrzystym światłem. Za chwilę po drugiej stronie zjawi się jej rozmówca. Tymczasem mogła sobie pozwolić na to, by ujawnić swoje uczucia. Rzadko to robiła, ale akurat ten człowiek zawsze wywoływał w niej ataki furii.
W świetlistym owalu pojawiła się czyjaś twarz. Była niewyraźna i zamglona, ale Diamantii to wystarczało, żeby go rozpoznać.
– Chciałaś ze mną rozmawiać, wróżbitko? – rozległ się drwiący głos.
– Rozmawiałeś z Vadiorem – powiedziała Diamantia bez żadnych wstępów. Znów była chłodna i opanowana.
– To prawda – zgodził się właściciel drwiącego głosu. – I cóż z tego?
– Dobrze wiem, że umowy są dla ciebie niczym. Może posłuchasz wobec tego groźby.
– Wybacz, moja droga, ale nie jesteś w stanie mnie przestraszyć.
– Domyślałam się tego.
– Czym więc chcesz mi zagrozić?
– Prawem.
Po drugiej stronie zaległa cisza. Trwała bardzo długo.
– Prawo… – odezwał się w końcu mag. – Prawo o niczym nie wie i nic nie może zrobić.
– Chciałbyś się założyć?
– W porządku. – Głos był teraz pojednawczy i przymilny. – Czego chcesz?
– Masz się nie kontaktować z Vadiorem, ani nikim z jego otoczenia. W żaden sposób – powiedziała twardo Diamantia. Rozległo się ciężkie westchnienie.
– Przez miesiąc.
– Dwa miesiące – zaoponowała Diamantia.
– Półtora.
– Miesiąc i dwa tygodnie – uściśliła wróżbitka.
– Niech tak będzie – zgodził się niechętnie jej rozmówca. – Miesiąc i dwa tygodnie. Żadnych kontaktów.
Kobieta spokojnym ruchem zamknęła komunikator. Uzyskała już wszystko, czego chciała. Uśmiechnęła się leciutko. Doskonale…
Tymczasem w bogato urządzonej komnacie pana zamku Calton i Filavandrel spędzali miły wieczór. Dziewczyna dyskretnie wypytywała kasztelana o Seoante, jego władców i prześladowania, których uniknął. Calton milczał. Na pytania Filavandrel odpowiadał zdawkowo i raczej niechętnie. Była pewna, że wolałby sam pytać, więc nie dawała mu do tego okazji. Niepokój coraz silniej szarpał jej nerwy. Ani chybi wpadła w pułapkę i to na własne życzenie…
– Jeśli byłoby to możliwe, pragnąłbym odbudować Seoante – mówił Calton, uśmiechając się uroczo.
– Szlachetne chęci – odparła Filavandrel. – Obawiam się jednak, że to nieosiągalne…
– Moja pani Filavandrel, nie ma rzeczy nieosiągalnych. Jeśli czegoś się naprawdę pragnie, w końcu się to otrzyma.
– Bez Krwi królów…
– Być może Krew królów się znajdzie – przerwał jej Calton. Filavandrel uniosła brew.
– Jak? – zapytała. – Przecież nikt nie przeżył rzezi.
– Skąd to wiadomo?
– Taka jest powszechna opinia.
– Opinie często mijają się z rzeczywistością – powiedział cicho mężczyzna. – Jestem pewny, że ktoś przeżył.
– A nawet, jeśli… – Filavandrel wzruszyła ramionami. – Musiałby to być ktoś z Krwi, a przecież nie był to liczny ród. Jak jest szansa?
On wie, pomyślała, próbując nie dać się ogarnąć panice. Wie, kim jestem. O bogowie, miejcie mnie w opiece! Ale na co liczy? Naprawdę chce odbudować Seoante? Czy jestem mu potrzebna do czegoś innego?
– Duża – powiedział z przekonaniem Calton. Filavandrel z trudem opanowała dreszcz strachu.
Jeśli wie, to wie też, że mogę mu pomóc, pomyślała trzeźwo. Na razie nic mi nie grozi.
– Nie rozumiem twej pewności, panie – rzekła z uśmiechem. – Czyżbyś spotkał kogoś takiego?
– Znam kogoś, kto wie, że tej nocy pewnej osoby nie było w Seoante. A jeśli nie zginęła potem, w co wątpię, to żyje.
– Któż to taki?
Calton nie odpowiedział od razu. Nalał wina i wypił je. Dopiero, gdy odstawił kielich, znów się odezwał.
– Wybacz mi, pani… Ciągle tylko mówię o sobie. Teraz twoja kolej.
Filavandrel zaklęła w duchu. Uniosła dumnie głowę, jej złociste oczy ciskały błyskawice. Wstała. Calton zerwał się również.
– Pani…
Filavandrel, księżniczka Seoante, złota smoczyca, obrzuciła go królewskim spojrzeniem.
– Więc dobrze. Posłuchaj, zdrajco – powiedziała, a w jej głosie dźwięczała bezbrzeżna pogarda.
W swojej komnacie w innej części zamku Teryssa wróżbitka Diamantia jęknęła ze zgrozą.
– Nie! – szepnęła. Nie teraz! Och, powstrzymaj się, szalona!
Jęknęła znów, widząc, jak Filavandrel ciska Caltonowi w twarz dumne słowa.
– Jestem Filavandrel, księżniczka Seoante i kasztelanka Var Nos. Złoty smok z Krwi Pradawnych. Masz rację, nie było mnie wtedy w Złotym Mieście. Skąd to wiesz, to inna sprawa i zupełnie mnie nie obchodzi. A teraz zejdź mi z drogi, zdrajco…
– Och, nie! Nie! – jęczała Diamantia, zupełnie nie w swoim stylu miotając się po pokoju. Rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Wszystko było stracone.
Gdy po chwili uniosła głowę, jej twarz znów była spokojna, a spojrzenie zdecydowane. Tak, jej plan legł w gruzach i to z winy szalonej Filavandrel. Ale może jeszcze coś zrobić…
Gwałtownie wstała i złapała płaszcz. Podbiegła do drzwi, otwarła je i wyszeptała za-klęcie. Na środku pokoju pojawiła się kula ognia. Wybuchła, ogień szybko zaczął ogarniać komnatę. Magiczny ogień, który spali wszystko… Diamantia zatrzasnęła drzwi i pomknęła korytarzami zamku.
Przepraszam za ewentualne znaczki, jeśli jakieś przeoczyłam. Word.
Dorve
Wysłany: Czw 19:53, 31 Lip 2008
Temat postu:
Tajemnicza napisał:
mogę dać dłuższe fragmenty. Mogą być nawet całe rozdziały
Jak masz, to ja poproszę.
Kay
Wysłany: Czw 19:01, 31 Lip 2008
Temat postu:
Ale jesteś skromna (:
Tajemnicza
Wysłany: Czw 18:47, 31 Lip 2008
Temat postu:
Wszyscy mi to mówią...
Dorve, mogę dać dłuższe fragmenty. Mogą być nawet całe rozdziały, jeśli chcesz poczytać.
Kay
Wysłany: Wto 16:15, 29 Lip 2008
Temat postu:
To powiedzonko znam inaczej: Jak się nie ma, co się lubi, to się ma, co się nie lubi
I nie, moja droga Tajemnicza, nie piszesz kiepsko. Tutaj właśnie Dorve mnie uprzedziła, pisząc to, co miałam na końcu języka - masz to "coś" - smykałkę do fantasy. I najwyraźniej masz ją od zawsze.
Dorve
Wysłany: Wto 13:09, 29 Lip 2008
Temat postu:
Według mnie tekst pierwszy jest stanowczo za krótki, żeby móc coś o nim powiedziec.
Drugi też mógłby byc dłuższy, ale wybrzydzac nie będę. Jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma.
Mnie nie powaliło, ale coś czuję, że masz to "coś", o którym tyle się mówi.
Tajemnicza
Wysłany: Pon 18:17, 28 Lip 2008
Temat postu:
Jasne, że wymyślam! Wszystkie imiona i nazwy z moich opowiadań zostały wymyślone przeze mnie. Czasami tylko sobie jakieś pożyczam, na przykład z książki, jeśli mi się wyjątkowo spodoba. Jak Filavandrel.
Czy "diametralnej różnicy nie widać" oznacza, że ciągle piszę tak samo kiepsko?
Kay
Wysłany: Pią 18:38, 25 Lip 2008
Temat postu:
Niby tyle miesięcy, a jakiejś diametralnej różnicy nie widac. Ciągle fantasy i ciągle nieźle brzmiące nazwy własne. Wymyślasz sama czy korzystasz z generatora?
Tajemnicza
Wysłany: Śro 15:26, 23 Lip 2008
Temat postu: Tajemniczej "CzPB" i... "PK"
Dobra, to ja też. Coś pod tytułem "Czarownica z Północnego Brzegu". Grudzień 2006.
Spokojną ciszę lasu rozdarł dźwięk rogu. Sprawił, że ptaki poderwały się z drzew, a zwierzęta umknęły do swoich kryjówek. Ktoś nadjeżdżał z południa, kierując się w stronę przesmyku. I najwyraźniej nie obchodziło go, że znajduje się w Mallentilu, tuż obok granicy Elfiej Krainy. Tu wypadało zachować ciszę.
– Myśliwi – stwierdził Danvel.
– Nie, nie myśliwi – sprostowała Kersti. – To orszak jakiejś damulki. Jej mąż był Korindarem, więc uważa, że w tych lasach wszystko jej wolno.
Sena pokręciła głową. Kim jest ta dziewczyna, że wie takie rzeczy? Przecież, kimkolwiek byli ci ludzie, byli jeszcze daleko. Zbyt daleko, by móc coś o nich powiedzieć. Ron otworzył usta, ale zrezygnował z komentarza. Wszyscy zdążyli już zrozumieć, że Kersti nie odpowiada na pytania. Wiedzieli, że i tym razem również niczego nie wyjaśni.
– To co robimy? – spytał Kerv. – Nie lubię spotkań z takimi ludźmi. Traktują wojowników jak śmieci.
– Powiem jej, że jestem synem naczelnika Reny – rzucił lekceważącym tonem Ron. – A wy moją służbą.
Sena spojrzała na niego z niesmakiem. Ron zdecydowanie zbyt często zachowywał się jak wielki pan. Nawet nim nie był. Kersti popatrzyła na chłopaka z czymś, co Sena oceniła jako mieszaninę rozbawienia, niesmaku i smutku. Uniosła głowę i odrzuciła z czoła czarne loki.
– Jedźcie za mną – powiedziała stanowczo. Skierowała konia w bok i zjechała z traktu. Sena, Danvel, Ron, Lannel i Kerv podążyli jej śladem. Las był w tym miejscu niezwykle gęsty. Krzewy i młode drzewka zarastały każdy skrawek ziemi. Musieli zsiąść z koni. Kersti szła pierwsza, wycinając im przejście mieczem. Sena zamyśliła się.
I "Proroctwo Krwi", styczeń 2008. Wybaczycie, jeśli wkleję później? Teraz naprawdę nie mam już czasu...
Filavandrel zatrzymała się na szczycie wzgórza i popatrzyła na leżące w dolinie miasto. Nazywało się Carbon i należało do ziem Teryssy. Zamek znajdował się on kilka kilometrów dalej na północ i był właściwym celem jej podróży. Krążyło o nim wiele opowieści, a opinie były podzielone. Jedni rozpływali się nad gościnnością kasztelana i bogactwem zamku. Inni twierdzili, że Calton jest nadętym bałwanem, a warownia – niewarta złamanego pensa.
Filavandrel zwabiły do Carbonu właśnie te opowieści. Chciała się przekonać na własne oczy, jaka jest Teryssa. A i sam Calton również. Opisy były najróżniejsze i wahały się od zgrzybiałego starucha, po młodego, szalenie przystojnego mężczyznę. Dla dziewczyny sprawa była jasna. Tu działała magia.
Carbon był miastem „nowoczesnym”, to znaczy nie miał murów. Fil uważała, że to zwykła głupota i nieostrożność. Miasto bez murów nie mogło się bronić, a okolica nie była najbezpieczniejsza.
W dzisiejszych czasach żadna okolica nie była bezpieczna. Odkąd upadło Seoante, Złote Miasto.
Filavandrel zacisnęła zęby i wskoczyła na siodło. Wbiła pięty w boki konia, zmuszając go do galopu. Ta myśl doprowadzała ją do szału. Jak to się mogło stać?!! Wychowała się w Seoante. Miasto wydawało się jej nie do zdobycia. Wieczne.
Wiecznie bezpieczne.
A jednak się myliła. Wystarczyła jedna noc i jeden zdecydowany na wszystko czarnoksiężnik, by Złote Miasto przestało istnieć. Zrównano je z ziemią, a ci, którzy przeżyli, musieli uciekać i ukryć się gdzieś na drugim końcu świata. Jak najdalej.
Filavandrel nie było tego dnia w Seoante. Pewnie na szczęście. Szanse, że zdołałaby je ocalić, były minimalne. Najprawdopodobniej zginęłaby. Mimo wszystko czuła się winna. I nie była to wina całkowicie bezsensowna i bezpodstawna.
Miała moc. Mogła pokonać wielu, nawet bardzo potężnych czarnoksiężników.
Była złotym smokiem.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Whisper:
słuchaj uważnie, bo wiatr dziś niesie szepty natchnienia.
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group c3s Theme ©
Zarron Media
Regulamin