Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Psia Gwiazda
V.I.P
Dołączył: 12 Lis 2007
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Granica pomiędzy Głupotą, a Szaleństwem
|
Wysłany: Pon 16:06, 12 Lis 2007 Temat postu: Rozdział I, II. |
|
|
Rozdział I
(Każda historia ma swój początek...)
Jedenaście lat, to piękny wiek. W Tym Innym Świecie* w szczególności. W świecie różdżek, magii, zaklęć. W miejscu, gdzie rozpoczyna się ta historia.
Anglia. Piękny kraj, w którym każdy znajduje swoje miejsce. Tam życie ma swój własny bieg. Własny czas i ludzi, którzy ciągle pędzą gdzieś na złamanie karku gubiąc po drodze wiele cennych rzeczy...
Chłopiec siedzący przy biurku podrapał się za uchem dużym, ptasim piórem. Właśnie pisał list do matki, kiedy jego wzrok przykuł pewien bardzo interesujący fakt. Nie zważając na to, że kałamarz z inkaustem przewrócił się na pergamin, chłopiec poderwał się z siedzenia i czym prędzej dopadł drzwi. Zapominając, iż niecałe dwie godziny temu zamknął je, izolując się od reszty familii, pociągnął z całej siły za klamkę. Napotykając opór chłopak rzucił wiązankę niecenzuralnych słów i, odwracając się napięcie, wrócił do swojego biurka. Omiótł je wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na podłużnej różdżce ojca, chwycił ją palcami i wypowiadając zaklęcie, otworzył drzwi. Odetchnął z ulgą i już miał wyjść na zewnątrz, kiedy coś z impetem uderzyło w szybę.
Duża, popielata płomykówka próbując wlecieć do pokoju przyszłego ucznia Hogwartu napotkała na swojej drodze niewidzialną przeszkodę w postaci zamkniętego okna. Wszystko stało się w ułamku sekundy. Najpierw głośne „ŁUP!”, później ból przeszywający łepek i na koniec rozmazany widok zbliżającej się osoby.
Młody Sergiusz rzucił się w stronę okna na ratunek sowie, co stwierdził ze zdumieniem dopiero po kilkunastu sekundach. Kto by pisał do niego list? Na pewno nie matka. I tak miała za dużo spraw w Ministerstwie. Swoją drogą, nie miał już z nią kontaktu od dobrych pięciu dni. Nic dziwnego. Natłok dziwnych zdarzeń w świecie magii rósł zadziwiająco szybko, choć dla panicza Snake nie było w tym całym zamieszaniu niczego, czego nie można byłoby wyjaśnić. Oczywiście, śmierć Największego Czarnoksiężnika nadal była zagadką dla całej społeczności czarodziejów, ale chłopak przywykł już do myśli, że nigdy nie zostanie rozwikłana.
* * *
Miał zaledwie niecałe sześć lat, gdy to się stało. Był pochmurny, listopadowy wieczór. Nad całą Anglią wisiały ciemne, burzowe chmury, niczym groźne fatum. Siedział w domu, przed kominkiem, na kolanach matki czytającej „Najpotężniejsze eliksiry i ich działanie”. Patrzył jak zahipnotyzowany na jej poruszające się wargi, z których wydobywał się ciepły, przyjemny, melodyjny głos, obserwował jej oczy śledzące tekst, wtulając się w nią. Czuł jej zapach. Charakterystyczny. Niepowtarzalny. Czuł zapach zielonej herbaty zmieszany z jej fiołkowymi perfumami. Czuł ciepło bijące nie tylko od palącego się drewna w kominku, ale i od niej. A później usnął, ale na krótko. Może na dwie, trzy godziny. Nie pamiętał. Obudził się, słysząc rozmowę matki z ojcem. Mówili szeptem. Na dworze wiał silny wiatr, a krople deszczu bębniły o framugę okna. Potem zobaczył błysk i jeszcze jeden. I jeszcze. Usłyszał grzmot. Przestraszył się, bardzo. Zerwał się z łóżka i szlochając pobiegł do kuchni, gdzie siedzieli rodzice. Wpadł, a oni ze zdziwieniem spojrzeli na niego, gwałtownie kończąc konwersację. Mama piła mocną kawę, tak jak zawsze, kiedy była zdenerwowana. Ojciec pochylał się nad gazetą, całą przemoczoną. Chłopiec zorientował się, że stało się coś złego. Spróbował odczytać cokolwiek z wyrazu twarzy taty, lecz stwierdził, że nie ma w nim niczego niepokojącego. Skierował wzrok na swoją rodzicielkę w tym samym celu, ale ona tylko spojrzała na niego, dopiła kawę do końca i, odstawiając kubek na blat kuchennej szafki, uśmiechnęła się do niego ciepło. Podeszła i przytuliła chłopca, a on uwiesił się jej na szyi. Wzięła go na ręce i wciąż tuląc do siebie, zaniosła na górę. Do jego pokoju. Kładąc synka na łóżku, ucałowała jego rozpalone czoło, a przykrywszy go kołdrą, powiedziała uspokajająco: „Wszystko będzie dobrze. Śpij.” On w odpowiedzi uśmiechnął się promiennie i szepnął jej jeszcze do ucha trzy słowa, które powtarzał jej zawsze, przed uśnięciem.
- Kocham cię mamo.
Następnego dnia obudziły go promienie słoneczne, wpadające do jego pokoju przez uchylone okno. Słyszał śpiew ptaków, krzyki dzieci biegających niedaleko, w parku. Słyszał rozmowę mamy z sąsiadką. Podniósł się z łóżka i przetarł zamknięte powieki. Otworzył je i pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy był stos prezentów w nogach łóżka. Ucieszony spojrzał na kalendarz wiszący nad biurkiem, gdzie duży, błyszczący napis głosił, że dziś ma urodziny. Klepnął się w czoło.
Jak mogłem zapomnieć - pomyślał, a następnie, nie zwlekając ani chwili dłużej wstał z łóżka i – dosłownie – rzucił się na stos niespodzianek. Wziął pierwszy lepszy prezent leżący z brzegu i wiedziony ciekawością jął rozrywać gruby papier, w który, jak się już zdążył zorientować, zapakowana była gruba książka. Uradowany i podekscytowany chwycił róg woluminu i wyciągnął z opakowania. Odłożył ją na bok, z zamiarem jej przeczytania i zaczął odpakowywać resztę. Nie zauważył, że na jego biurku leżała kartka urodzinowa, a obok niej specjalne wydanie Proroka. A na pierwszej stronie, napisane wielką, pogrubioną czcionką:
„Śmierć Czarnego Pana!”
z poniższym dopiskiem Najświeższe wiadomości. Pod nagłówkiem była część artykułu.
„Wczoraj późnym wieczorem otrzymaliśmy, z wiarygodnych źródeł, informację, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zginął…” Dalszy ciąg str. 4
Resztę strony zajmowało duże zdjęcie, na którym kilku uzdrowicieli pochylało się nad jakimś ciałem.
Chłopak pamiętał, że gdy potem zszedł na dół, jego rodziców nie było w domu. Za to na stole znalazł kartkę. Wziął ją do ręki i, rozpoznając pochyłe pismo, zaczął czytać. Już po pierwszym akapicie poczuł, że robi mu się niedobrze i traci grunt pod nogami. Czym prędzej usiadł. Gdy skończył czytać poderwał się z krzesła, jednocześnie przewracając je, i popędził na górę.
* * *
Sergiusz Snake jak najszybciej otworzył okno, wpuszczając do swojego pokoju lekko ogłuszonego ptaka. Ten natychmiast, pohukując żałośnie, podleciał do jego łóżka i opadł na nie ciężko. Chłopiec kazał sowie zaczekać chwilkę, a potem, zbiegając po schodach, uświadomił sobie, że mówił do ptaka. Uderzył się w czoło otwartą dłonią, jak to miał w zwyczaju, gdy coś, co zrobił wydało mu się bezsensowne. Przeskakując dwa ostatnie schodki myślał tylko nad tym, by czym prędzej znaleźć ojca. Zajrzał do kuchni. Pusto. W salonie też go nie było. Stanął na środku holu i podrapał się w głowę. Gdzie on, na Merlina, się podział?!, pomyślał.
Nagle usłyszał szmer. Dochodził z laboratorium ojca. No tak! Jak mógł zapomnieć. Skierował się ku drzwiom, które były lekko uchylone. Zapukał. Wstrzymał oddech. Wiedział, że jego tata nie lubił, jak mu przeszkadzano. Zupełnie jak on. Ale drzwi były otwarte, więc chyba nie robił nic ważnego. Odczekał jeszcze chwilę i wszedł, nie czekając na zaproszenie. Odurzający zapach eliksiru uderzył w jego nozdrza, wypełniając go w jednej chwili. Spojrzał na ojca. Stał do niego tyłem szukając jakiejś fiolki z płynem. Po tych 10 latach spędzonym z nim wiedział – przeważnie – jaki eliksir sporządza jego rodzic. Po zapachu. Po kolorze i po konsystencji przygotowywanego wywaru umiał odgadnąć jaki następny składnik będzie dodany, o ile wiedział co to za eliksir. Chłopak przesiadywał tutaj godzinami. Tatko, jak zwykł na niego mówić, uczył go sporządzać różnego rodzaju mikstury, uczył je rozpoznawać. Eliksir Wielosokowy. Ale po co on mu?
- Witaj, tato – odezwał się chłopak.
Mężczyzna na dźwięk jego słów podskoczył gwałtownie. Odwrócił się napięcie, gromiąc swojego syna wzrokiem. Syn popatrzył na niego, jakby chciał mu powiedzieć: nawet nie próbuj i tak ci nie wyjdzie, po czym znów przemówił do niego.
- Tato, mam prośbę. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pewien mały problem. No, bo widzisz w moim pokoju jest sowa – chłopak zauważył pewną zmianę w wyrazie twarzy ojca, jednak mimo to kontynuował. – I… no… tak jakby, jest uszkodzona. To jest – zaczął się tłumaczyć widząc, jak rodziciel coraz bardziej się irytuje – uderzyła w okno i chyba ją coś boli, ale nie jestem pewien. Wiesz, co zrobić?
- Oczywiście, że wiem, Sergiuszu. Idź na zaplecze. Tam, na górnej półce, obok wywaru z mandragory stoi fiolka z niebieskim eliksirem. Weź go, a następnie wylej dwie krople na krakersa albo na jakieś ciastko, powinny być w kuchni. Zanieś to sowie. Pewnie jej przejdzie. A teraz, jeśli pozwolisz, to skończę przyrządzać eliksir.
- Dzięki. To… miłej pracy. – odpowiedział Sergiusz uśmiechając się ironicznie.
Skierował się do wyjścia. Zamykając drzwi laboratorium Sergiuszek uprzytomnił sobie, że na górze czeka na niego chore zwierzę. Pobiegł na zaplecze, zabierając po drodze dwa ostatnie ciastka z kuchni, po czym według zaleceń ojca odszukał flakonik z niebieskim eliksirem, odkorkował go z niewielkim trudem i wylał dwie krople na jedno z ciasteczek. Patrzył, jak robi się ciemniejsze, a potem znów wraca do poprzedniej barwy. Odłożył zakorkowaną buteleczkę na miejsce i popędził na górę. Wparowując do pokoju, z niejaką ulgą stwierdził, że sowa jeszcze żyje i, na szczęście, ma się lepiej. Mimo to jednak dał jej do zjedzenia ciastko, tak dla upewnienia, że nic jej nie będzie. Sowa zahuczała radośnie i uszczypnęła go pieszczotliwie w palec.
Pewnie chce jeszcze - pomyślał i dał jej drugie ciasteczko. Oblizał palce, czując słodki smak czekolady na języku. - Nie ma jak ciasteczka maminej roboty - stwierdził patrząc, jak płomykówka ze smakiem je posiłek.
W pewnym momencie uświadomił sobie pewną rzecz. Skoro przyleciała, to musiała mieć też dla niego list. I się nie pomylił. Za sową leżała duża, szara koperta z pieczęcią. A z tyłu był, jak stwierdził ze zdziwieniem, jego ,bardzo dokładny, adres.
Pan S. Snake
Pokój na pierwszym piętrze
Hyde Road 13
Manchester
Brew chłopaka automatycznie pojechała do góry. Pokój na pierwszym piętrze? To ma być jakiś żart? Ha! W każdym bądź razie nie wyszedł. Jednak czerwona, okrągła pieczęć z czymś mu się kojarzyła. Widział ją już kiedyś. Tylko kiedy? No i gdzie?
Te i inne rozmyślania postanowił zostawić na później, a tymczasem chwycił kopertę w swoje długie, smukłe palce i złamał ozdobną pieczęć.
Przeczytawszy list Sergiusz, wciąż trzymając papier w jednej ręce, a drugą podtrzymując się ściany, a następnie poręczy, powoli, oddychając głęboko ruszył na dół. Ojciec wspominał mu o Hogwarcie. Pamiętał to dobrze, jak siedział z nim w salonie, a on pokazywał mu swoje notatki z Transmutacji i Historii Magii. Jak pokazywał taki sam list, jak ten, który trzymał teraz w ręce.
Ojciec siedział w kuchni. Pił herbatę. Malinową. Taką, jaką i on lubił najbardziej. I chyba, tak mu się zdawało, kochany rodziciel od początku wlewał w niego hektolitry tego napoju. Tak. Od niego zaraził się, że tak powiem, zamiłowaniem do tego wywaru. Oblizał wargi. Stojąc w drzwiach patrzył, jak tatko podnosi kubek do ust, przechyla go, bierze porządny łyk pysznego, gorącego napoju, a następnie odstawia go z powrotem na stół. Widział, jak chwyta Proroka, jak przewraca kartki z wyrazem obojętności na twarzy. Chłopak, nie czekając dłużej, chrząknął znacząco próbując tym samym zwrócić na siebie uwagę Szanownej Głowy Rodziny. Nie podziałało. Spróbował jeszcze raz, tym razem głośniej. Nic. Lekko zirytowany, zapamiętując sobie, że wypadałoby kupić ojcu aparat słuchowy przy najbliższej okazji, odezwał się tonem grzecznego syneczka, którym wcale nie był.
- Tato. Mam pewną sprawę… – spróbował zacząć rozmowę. Mężczyzna odłożył gazetę i spojrzał na swojego jedynego potomka pytającym wzrokiem.
- Znowu?
- No, bo widzisz, dostałem list z Hogwartu – uśmiechnął się niewinnie widząc zadowolenie na twarzy rodziciela. – I chciałbym się zapytać, czy wybrałbyś się ze mną jutro na Pokątną?
- Oczywiście – odrzekł. – Tak się cieszę, synu. Chodź tu do mnie, niech cię uściskam.
Chłopak, choć niechętnie, podszedł i dał się objąć ojcu. Przez chwilę zabrakło mu tchu. No tak, nie ma jak żelazny uścisk tatulka, pomyślał. Gdy uścisk zelżał, Sergiuszek wyswobodził się z ramion ojca i podał mu list , przypominając sobie zdarzenie sprzed kilkunastu minut. List do matki i coś, co odwróciło jego uwagę od pisania. Nie, nie sowa. Wszystko było jak na przyspieszonym filmie.
- Przepraszam cię, tato – powiedział, wybiegając z kuchni, kierując się w stronę wyjścia. Oby to było tam jeszcze, modlił się w duchu.
Otworzył wejściowe drzwi, rozejrzał się uważnie, lecz niczego nie zauważył. Niczego już tam nie było.
* * *
Kilka mil dalej, na północ od Manchesteru leżała posiadłość otoczona ze wszystkich stron wysokim murem. Główna brama, znajdująca się od południowo – wschodniej strony, zaskrzypiała nieprzyjemnie, kiedy uderzył w nią silny podmuch wiatru.
- Charlie, kupo smoczego łajna, podnoś swoje cztery litery i złaź na dół! – wydarła się niska blondyneczka, waląc pięścią w drzwi pokoju brata. – Jeśli jeszcze się nie zorientowałeś, to jest dwunasta, a mieliśmy poćwiczyć zaklęcia! Czekam na ciebie na dole! I dobrze ci radzę, pośpiesz się!
Tupiąc głośno nogami zeszła na dół i skierowała się do kuchni. Usiadła przy dużym, okrągłym stole i mruknęła Accio, kierując różdżkę na opakowania mleka i płatków śniadaniowych, stojących na szafce obok lodówki. Oba pudełka posłusznie wylądowały na blacie przed nią, koło miski z łyżką. Nasypała do niej mnóstwo różnokolorowych kuleczek i zalała je mlekiem. Uśmiechając się radośnie, jadła śniadanie i energicznie majtała nogami pod stołem.
Charlie, chcąc nie chcąc, wygramolił się z łóżka, uprzednio porządnie skopując kołdrę i prześcieradło. Był, jak zawsze, niewyspany, a w dodatku wszystko go bolało, poza tym, z całego serca nie cierpiał porannego wstawania. Wyznawał taką samą zasadę, jak jego ojciec – ‘jak spać, to cały dzień!’. Przetarł oczy i pokręcił głową, wykrzywiając się z bólu. Rozmasował prędko kark i zerknął na poduszkę.
Wczorajszej nocy czytał dość długo Początki transmutacji Kosinusa Waleyensk i w końcu ze zmęczenia usnął.
- Oho! – mruknął. – Nie ma to, jak spanie na książce.
Wstał powoli, przecierając oczy, i, strasznie się ociągając, powlekł się do szafki. Wyrzucił z niej bieliznę, jakąś wyblakłą koszulę i jeansowe spodnie poprzecierane na kolanach, po czym ubrał się już w pośpiechu. Przed wyjściem wpadł do łazienki, potykając się o dywan, przemył wodą twarz i przeczesał ręką włosy, które nigdy nijak nie chciały mu się ułożyć – jego fryzury nie można było nawet określić mianem estetycznego nieładu. Chwycił różdżkę leżącą na nocnej szafce i wybiegł z pokoju, w nie zapiętej koszuli i w dwóch różnych skarpetkach. Zjechał po poręczy schodów i z gracją zeskoczył na podłogę, gdy dojechał do końca. Wszedł do kuchni, mierzwiąc swoje włosy, gdzie Charlotta chodziła w jedną i drugą stronę, stukając różdżką w otwartą dłoń. Przystanęła na chwile, gdy go zobaczyła i prychnęła pogardliwie.
- Dłużej się nie dało, co? Siadaj i jedz. Tylko szybko. – syknęła, podsuwając mu pod nos ciepłe omlety polane truskawkowym sosem.
- Ty ich nie robiłaś, prawda? – spytał, patrząc podejrzliwe na swój talerz i dźgnął widelcem pierwszy placek, jakby chciał sprawdzić, czy się przypadkiem zaraz na niego nie rzuci.
Dziewczynka spojrzała wymownie do góry i pokręciła głową, a Charlie wystawił jej język i zajął się swoim posiłkiem. Pięć minut później jednym haustem wypił sok ze szklanki i przełknął go, po czym stanął przed podirytowaną siostrą.
- Melduję, że jestem gotowy do pracy! Proszę wydać rozkaz, sir! – zasalutował, szczerząc zęby.
Charlotta spojrzała na niego, jak na kosmitę. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała zamiar zdzielić go w łeb, ale ona tylko uśmiechnęła się z politowaniem i powiedziała:
- Przestań rżnąć głupa, Charlie. – Chłopak wytrzeszczył na nią oczy.
- Rżnąć głupa? – powtórzył nadal patrząc się na nią szeroko otwartymi oczami. – A co to w ogóle jest?
- Takie mugolskie powiedzenie – dziewczynka wzruszyła ramionami. – To znaczy, żebyś sobie nie żartował albo nie udawał większego idioty, niż jesteś. Bądź coś w ten deseń. Rozumiesz?
Skinął głową, ale gdy wszystko do niego dotarło, wykrzyknął z oburzeniem:
- Ja nie jestem idiotą!
Charlotta zgięła się w pół i zawyła ze śmiechu. Po chwili oboje zaśmiewali się do łez, a ich rechot rozniósł się po całej rezydencji państwa Connolych.
* * *
- Na trzy, dobra? – powiedziała blondynka, celując różdżką w chłopca stojącego naprzeciwko niej, który skinął głową. – Więc... Raz...
- Dwa... – podjął Charlie.
- Trzy! – wrzasnęli jednocześnie.
Czerwony promień pomknął z zawrotną szybkością w stronę chłopaka, który nie zastanawiając się ani chwilę ryknął Protego!, zataczając nadgarstkiem krąg i tuż przed jego nosem zaklęcie odbiło się o jakąś niewidzialną tarczę i pomknęło powrotem w stronę atakującej Charlotty, która podekscytowana tym, że wyszło jej zaklęcie, w porę nie zrobiła uniku i chwilę później wisiała w powietrzu głową w dół, jakby trzymana za kostkę u nogi.
- Liberacorpus! – krzyknęła po chwili i runęła na ziemię. Podniosła się szybko i umknęła w bok, by uniknąć zaklęcia odrętwienia, jakim chciał ją potraktować brat.
Potraktowała go zaklęciem parzącym, którego nie udało mu się odbić, w skutek czego piekło go lewe ramię. Odpłacił się świetnie wycelowanym zwieraczem nóg i dziewczyna runęłaby twarzą na drewnianą podłogę, gdyby w porę nie zamachała rękami. Warknęła Finite Incantatem i po chwili cisnęła w niego Tarantallegrą, która musnęła jego nogę, powodując jej podrygiwanie. Poleciały oszałamiacze, zaklęcie Rododendronum, Incancerus i wiele, wiele innych. Pojedynek trwał dobre trzy godziny, zanim oboje padli ze zmęczenia. Szybko usunęli skutki zaklęć (ośle uszy Charliego, kwiat wystający z ucha Charlotty i ogromne zębiska, którymi przez chwile mogli się oboje poszczycić).
Śmiejąc się z siebie nawzajem powędrowali na górę, rzucając co chwila na siebie zaklęcie rozgrzewające (na dole zdecydowanie było zimniej). Usiedli przy stole, a po chwili koło nich zmaterializował się grubiutka skrzatka ubrana w zieloną sukienkę.
- Co podać państwu? – zaskrzeczała, kłaniając się nisko.
- Grassiable**, ile razy ci mówiłam, żebyś mówiła do nas po imieniu – powiedziała dziewczynka, uśmiechając się promiennie, a Charlie wyszczerzył do skrzatki zęby.
- Tak jest, pani... – zająknęła się, ale chwilę później się poprawiła. – Charlotto.
- Po prostu Char. A teraz, Grassie, pozwolisz, że poproszę o dużą porcję frytek i jajko sadzone. Mniemam, że mój braciszek życzy sobie to samo, czyż nie? – chłopak pokiwał głową.
- Dwie porcje frytek z jajkami sadzonymi, się robi! – rozpromieniła się skrzatka, jakby nic fajniejszego od pracy nie istniało na świecie.
Rodzeństwo po chwili pałaszowało posiłek, konwersując zawzięcie o zbliżającym się pierwszym dniu września...
* Tytuł bloga niejakiej Żmijuchy.
** Imię powstałe z połączenia dwóch wyrazów; Grasset (fr.) – tłuściutki; Serviable (fr.) – usłużny. Autorka lojalnie uprzedza, że absolutnie nie zna francuskiego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Psia Gwiazda dnia Pią 23:42, 18 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kay
Administrator
Dołączył: 07 Lis 2007
Posty: 1456
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Znienacka.
|
Wysłany: Pon 16:48, 12 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
No, to ten.
Powiem tak. Swojego czasu przeżywałam istną manię na fanficki i przeczytałam ich dosyć sporo - od ff mistrzyni Toroj, przez te średnie, na kiepskich i totalnie nieprzemyślanych kończąc.
Początek był owiany mgiełką tajemnicy, tak więc żeby się przekonać na osobie jakiego bohatera będzie opierać się akcja, trzeba było czytać dalej. Czytałam i czytałam i w końcu złapałam się na tym, że omijałam dłuższe opisy.
Generalnie nawet całkiem, całkiem, jeżeli wytrwasz do końca, pewnie wyjedzie z tego coś dobrego. W sumie nie rozumiem samej idei tworzenia kolejnego ff, ale ten fakt przemilczę. Konstrukcję psychologiczną postaci, o którą chyba - przynajmniej mi - chodzi w fanfiction i warsztat można poćwiczyć na każdym opowiadaniu...
Aha. Na końcu kłócisz się z kanonem Z tego, co pamiętam poza Hogwartem magii używać nie wolno.
Czekam na jakieś Twoje opowiadani twórcze
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Dagi
V.I.P
Dołączył: 17 Lis 2007
Posty: 946
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z pogranicza Nieba i Ziemi
|
Wysłany: Sob 21:02, 17 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
FF nie czytam. Ale wychodzę z założenia, że jeśli potarfi się pisać to można pisać o wszystkim - i po prostu zaciekawi.
Wyłapałam kilka błędów, głównie przecinki.
"Przestraszył się, bardzo. Zerwał się z łóżka i szlochając pobiegł do kuchni, gdzie siedzieli rodzice."
Przestraszył się, bardzo. Zerwał się z łóżka i, szlochając, pobiegł do kuchni, gdzie siedzieli rodzice.
"- Kocham cię mamo."
- Kocham cię, mamo.
"Otworzył je i pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy był stos prezentów w nogach łóżka."
Otworzył je i pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był stos prezentów w nogach łóżka.
"No tak! Jak mógł zapomnieć."
Osobiście napisałabym: "No tak, jak mógł zapomnieć!"
"Po kolorze i po konsystencji przygotowywanego wywaru umiał odgadnąć jaki następny składnik będzie dodany, o ile wiedział co to za eliksir."
Po kolorze i po konsystencji przygotowywanego wywaru umiał odgadnąć, jaki następny składnik będzie dodany - o ile wiedział, co to za eliksir.
"No, bo widzisz w moim pokoju jest sowa."
Osobiście napisałabym: "No, bo widzisz... w moim pokoju jest sowa."
"A z tyłu był, jak stwierdził ze zdziwieniem, jego ,bardzo dokładny, adres."
A z tyłu był, jak stwierdził ze zdziwieniem, jego bardzo dokładny adres.
"Przeczytawszy list Sergiusz, wciąż trzymając papier w jednej ręce, a drugą podtrzymując się ściany, a następnie poręczy, powoli, oddychając głęboko ruszył na dół."
Przeczytawszy list, Sergiusz, wciąż trzymając papier w jednej ręce, a drugą podtrzymując się ściany, a następnie poręczy, powoli, oddychając głęboko, ruszył na dół.
"- No, bo widzisz, dostałem list z Hogwartu – uśmiechnął się niewinnie widząc zadowolenie na twarzy rodziciela."
- No, bo widzisz, dostałem list z Hogwartu – uśmiechnął się niewinnie, widząc zadowolenie na twarzy rodziciela.
"Kilka mil dalej, na północ od Manchesteru leżała posiadłość otoczona ze wszystkich stron wysokim murem."
Kilka mil dalej, na północ od Manchesteru, leżała posiadłość otoczona ze wszystkich stron wysokim murem.
"- Dłużej się nie dało, co? Siadaj i jedz. Tylko szybko. – syknęła, podsuwając mu pod nos ciepłe omlety polane truskawkowym sosem."
- Dłużej się nie dało, co? Siadaj i jedz. Tylko szybko – syknęła, podsuwając mu pod nos ciepłe omlety polane truskawkowym sosem.
"- Przestań rżnąć głupa, Charlie. – Chłopak wytrzeszczył na nią oczy."
Kropki przed myślnikiem nie powinno być, osobiście napisałabym:
- Przestań rżnąć głupa, Charlie.
Chłopak wytrzeszczył na nią oczy.
I spierać będę się co do pewnego fragmentu...
"Anglia. Piękny kraj, w którym każdy znajduje swoje miejsce. Tam życie ma swój własny bieg. Własny czas i ludzi, którzy ciągle pędzą gdzieś na złamanie karku gubiąc po drodze wiele cennych rzeczy..." (przy okazji, przed "gubiąc" powinien być przecinek)
Anglia nie jest śliczna, piękna, cudna i te pe. Londyn tym bardziej. Od Londynu sto razy piękniejszy jest nasz Kraków, od angielskich widoczków śliczniejsze potrafią być polskie łąki... Tyle że my tego nie dostrzegamy. Zafascynowali obczyzną, zapominamy o ojczyźnie. Jej walorach, pięknie. Błąd.
Ogółem opowiadanie - a właściwie rozdział I - całkiem niezłe. Trochę chaotyczne (nie do końca wiadomo, o co chodzi), ale mimo wszystko zachęca. Chętnie przeczytam ciąg dalszy : )
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Psia Gwiazda
V.I.P
Dołączył: 12 Lis 2007
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Granica pomiędzy Głupotą, a Szaleństwem
|
Wysłany: Pią 19:40, 18 Sty 2008 Temat postu: Rozdział II. |
|
|
Dziękuję za komentarze, Kay, Dagi. Za wytknięcie błędów i oczekiwanie na kolejne opowiadania twórcze.
Osobiście uważam, że Polska to najpiękniejszy kraj na całej ziemi, ale chciałam wczuć się jakoś w klimat, a osobiście spędziłam bardzo wiele tygodni (kilkadziesiąt?) w Anglii, w samym Londynie. Lecz osobiście preferuję Szkocję. Jednakże dla mnie nasze morze i polskie plaże (choć niektóre straszliwie zaśmiecone) są stokroć piękniejsze nawet od Lazurowego Wybrzeża.
Rozdział II
Tajemniczy nieznajomy.
Londyńskie ulice, jak co roku o tej porze były niezwykle ruchliwe. Tłumy ludzi płynęły przez miasto, zmierzając w różne strony świata. Grupki dzieciaków przemieszczały się od sklepu, do sklepu, zatrzymując się niekiedy przy niektórych wystawach i oglądając z zachwytem różne sprzęty i przedmioty.
Sergiusz, rozglądając się uważnie, przyspieszył kroku. Z tego, co udało mu się wyłapać i zapamiętać z niezbyt jasnych instrukcji ojca, gospoda, w której miał się znaleźć dokładnie za pięć minut, znajdowała się już całkiem niedaleko. Przeklinając w duchu sieć Fiuu, skręcił w główną ulicę. Sapnął z niezadowoleniem, przystając, ale chwilę później przepychał się, by jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym był umówiony. Gdzie to, do cholery, jest?!, zapytał się w myślach sam siebie, nie oczekując odpowiedzi.
- Uważaj, jak chodzisz – usłyszał chwilę później syk, tuż koło swojego ucha, kiedy z zaskoczeniem zlokalizował się na ziemi. Ktoś zacisnął swoją dłoń na jego ramieniu i zdecydowanym ruchem pociągnął ku sobie, stawiając go na nogi. Sergiuszek odsunął się od mężczyzny, wyszarpując się z uścisku.
- Nic ci nie jest, dzieciaku? – Nieznajomy spróbował się uśmiechnąć, w efekcie czego jego twarz wykrzywiła się w niezbyt przyjaznym grymasie. Chłopiec odburknął krótkie „nie” i wyminął jegomościa, nie powiedziawszy słowa podziękowania.
***
Pub „Pod Świńskim Łbem” był mały i obskurny. Śmierdziało w nim stęchlizną, a dym papierosów nieprzyjemnie drażnił nozdrza. Sergiuszek zauważył ojca rozmawiającego z korpulentnym mężczyzną w granatowym, długim płaszczu, który wydawał mu się dziwnie znajomy, kilka stolików dalej. Gestykulując żywo, pochyleni nisko nad blatem stołu, mówili coś do siebie przyciszonymi głosami. Chłopak stał w miejscu i wytężył słuch, by usłyszeć cokolwiek…
- Anthony, nie mam czasu się z tobą kłócić, z resztą, to nie jest odpowiednie miejsce, żeby o tym rozmawiać – mężczyzna rozejrzał się w około, sprawdzając, czy nic nikt nie podsłuchuje. – Słuchaj, dziś koło północy, na Nokturnie odbędzie się nielegalna wymiana. Czego, nie mam pojęcia, ale czas i miejsce jest już ustalone. Chciałbym, żebyś się temu przyjrzał i spisał raport, a następnie wysłał go do Ministerstwa. Ja wiem, że masz wolne, ale tak po znajomości. Co ty na to, stary?
- Oczywiś… - urwał w połowie, gdy Sergiusz uśmiechając się podejrzliwie, podszedł do stołu, przy którym siedzieli i posłał mu spojrzenie z serii „wszystko słyszałem, ale nic nie powiem, pod małym warunkiem”.
- Dzień dobry panu – Sergiusz ukłonił się grzecznie, co wzbudziło jeszcze większe obawy w Anthonym, gdyż chłopak przeważnie w stosunku do obcych zachowywał się bardzo oschle i trochę wyniośle, bez względu na ich wiek i wartość.
- Och, witam, witam, młodzieńcze. Stary, nie chwaliłeś się, że masz syna! No proszę, proszę – przyjrzał się uważnie Sergiuszowi i po chwili namysłu powiedział. – Uderzające podobieństwo.
Zawsze o tym marzyłem, chłopak skrzywił się w duchu, ale jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej i chłopiec, nachylając się nad znajomym ojca, pisnął:
- Naprawdę?! Och, wszyscy to wciąż powtarzają, a ja nie mogę w to uwierzyć! Jestem z tego taki dumny! Mój ojciec jest wspaniały... – pochylił głowę jeszcze niżej i począł szeptać do ucha mężczyźnie same superlatywy o swoim ojcu, który obecnie był tak zszokowany, że nie mógł wydać z siebie żadnego odgłosu.
Sergiuszek był w stanie łgać, jak pies, tylko po to, by wywrzeć na znajomych rodziciela, jak najlepsze wrażenie. Mały wiedział, że w kręgu – tak zwanych – przyjaciół, senior Snake nie jest najlepiej postrzegany. Krążyły wokół niego różne plotki, na które nijak nie reagował, pozostawiając innym wolne pole do popisu. Dzieciak był na tyle sprytny, że siedząc na spotkaniach rodzinnych i przyjacielskich, słuchał uważnie wszystkiego, co mówili dorośli albo szeptali po kątach. Analizował wszystko dokładnie, w zaciszu swojego dużego pokoju na piętrze i plan, który w jego mniemaniu był doskonały, z czasem zaczął wtaczać w życie. Zaczęło się całkowicie niewinnie, kiedy, mając niecałe siedem lat, zaczął opowiadać sąsiadom o tym, jakiego to wspaniałego ma ojca, jaki on jest opiekuńczy i jak wiele czasu mu poświęca, co oczywiście mijało się z prawdą. Ale kto by nie uwierzył małemu chłopcu... Od tamtego czasu wszyscy patrzyli na mężczyznę znacznie przychylniej.
- Wie pan.... – kończąc, wyprostował się z promiennym uśmiechem. – To najwspanialszy człowiek na świecie!
Kilka osób obróciło głowy, by zgromić Sergiuszka spojrzeniem, a on w odpowiedzi począł energicznie kiwać głową.
- Tak, tak, niech mi pan wierzy, syn na pewno wie, co mówi. – dodał i, niewiadomo czemu, zaklaskał w dłonie, po czym zwrócił się do nadal oszołomionego rodziciela. – Tato, możemy już iść na Pokątną? Obieecaaałeś! – zatrzepotał widowiskowo rzęsami, wzbudzając tym samym chichot kilku osób, którzy od jakiegoś czasu, w ich mniemaniu, dyskretnie obserwowali Sergiusza.
Mężczyzna otrząsnął się z chwilowego transu i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na swoją latorośl. Chłopak nadal dziwnie mrugał szybko oczami, co chwilę potrząsał głową, przez co nieco przydługie włosy latały mu na wszystkie strony, wykrzywiał usta w podkówkę i od czasu do czasu rzucał mu błagalne spojrzenia. Jednym słowem, odstawiał cyrk. Wszyscy zebrani już bez żadnych zahamowań patrzyli się na całą tą scenkę, a płeć piękna patrzyła na całkowicie ogłupiałego pana Snake złowrogo, próbując wzbudzić w nim wyrzuty sumienia za ignorowanie syna. Na mężczyznę takie rzeczy już dawno przestały działać. Poderwał się ze stołu i skinął głową koledze na pożegnanie. Szybkim krokiem ruszył w stronę tylnych drzwi, gromiąc wzrokiem wyjątkowo niewychowaną kobietę, która coś obelżywie szybko mówiła. Sergiuszek zrozumiał tylko ‘brak podejścia do dziecka’ i ‘biedny chłopak’. Już miał zamiar coś powiedzieć, gdy jego ojciec ryknął, naciskając klamkę:
- Sergiusz, ruszaj dupsko!
Młody panicz Snake zachichotał, pożegnał się ze znajomym ojca i powędrował na małe i zamknięte podwórko.
- Świetne przedstawienie, nie spodziewałem się tego po tobie – usłyszał, kiedy tylko zatrzasnął drzwi, które zaskrzypiały nieprzyjemnie.
- Dzięki, tato – wyszczerzył się. – Ja siebie też nie posądzałem nigdy o takie zdolności aktorskie.
- Trzy w prawo, nie, nie, do góry, w bok, lewo... – usłyszał w odpowiedzi.
***
- Co tam zostało? – spytał się Anthony Snake, zaglądając przez ramie synowi, który z uwagą studiował lekko pożółkłą kartkę. – Szata jest, waga, kociołek, teleskop, składniki do eliksirów, rękawice... Jeszcze tylko książki, sowa i różdżka, tak?
Chłopiec pokiwał głową i szybko schował papierek do kieszeni spodni.
- To najpierw do księgarni – zdecydował ojciec, kierując się w stronę rzeczonej.
Sergiusz, chcąc, nie chcąc, poczłapał za nim, spoglądając tęsknie w stronę szyldu wiszącego nad drzwiami sklepu znajdującego się na samym końcu alejki, na którym widniało „Ollivanderowie: wytwórcy najlepszych różdżek od 382 r. przed naszą erą”. Bardzo chciał mieć już w ręce różdżkę...
Kiedy weszli do sklepu Sergiusza uderzył w nozdrza zapach pergaminów i nowych książek. Zdecydowanie kochał czytać. Był molem książkowym, choć nieźle się z tym krył. Nie chciał, by go brano za ‘kujona’. Podszedł do regału, na którym wisiała lekko przykurzona tabliczka, ale dało się jeszcze odczytać słowo ‘Obrona przed czarną magią i najlepsze zaklęcia’. Szybko przejechał palcem po grzbietach tomów i wyciągnął z półki dwa grube egzemplarze. Co prawda, nie były to książki programowe, ale Sergiusz stwierdził, że jeżeli znów odegra jakąś scenkę, to może ojciec mu je kupi. Tytuły były nadzwyczaj interesujące, a po szybkim przewertowaniu książek Sergiuszek już wiedział, że na pewno zaciekawi go ich zawartość. Poszukał ojca w tłumie ludzi i zlokalizował go już przy kasie. Popędził w jego stronę, przewracając jakiegoś, na oko, czternastolatka i czym prędzej postawił książki obok podręczników. Tatulek już miał coś powiedzieć, gdy niespodziewanie kasjerka odezwała się chrapliwym głosem:
- To będzie czterdzieści galeonów, sześć sykli i osiem knutów.
Słysząc te słowa pan Snake wyciągnął portfel, zapłacił, zgarnął książki i wyszedł. Nie chciał robić zamieszania, a wiedział, że z dzieciakiem niestety nie uda mu się wygrać. Zadowolony chłopiec uśmiechnął się do zebranych na pożegnanie i pognał za rodzicielem.
Sklep Ollivanderów był bardzo mały, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał. W środku, poza mnóstwem rzędów regałów, na których leżało mnóstwo podłużnych, szarawych pudełek, znajdowało się jedno biurko, w dodatku nieźle przykurzone, małe, krzywe krzesełko i stojak na ubrania, na którym wisiał jeden, jasnego koloru płaszcz i ciemny kapelusz. Mały, obdrapany dzwoneczek zadźwięczał radośnie, kiedy otwierał drzwi do pomieszczenia.
- Witam, witam! – Chłopak niemal podskoczył, gdy usłyszał powitanie. Rozejrzał się, ale nigdzie nikogo nie dostrzegł – nawet jego ojciec gdzieś zniknął! Niech go szlag, pomyślał.
- Halo? Jest tu kto? Zdawało mi się, że słyszałem dzwoneczek, albo mam już omamy słuchowe. Starzeję się, starzeję, niewątpliwie – za jednego z regałów wyszedł podstarzały mężczyzna, na oko, sześćdziesięcio letni.
***
Zmęczony, ale zadowolony Sergiusz klapnął na swoje łóżko, machnięciem różdżki gasząc światło. Odłożył ją na nocną szafkę i z szerokim uśmiechem wgramolił się pod kołdrę.
- Życie jest pięęęękne! – zawył. – Hogwart, Hogwart...
Zasypiając myślał o jutrzejszym dniu – pierwszym września...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Psia Gwiazda dnia Pią 23:46, 18 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Avis
V.I.P
Dołączył: 08 Lis 2007
Posty: 1223
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:52, 20 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
aaach, fan ficki! Jak ja dawno nie czytałam niczego potterowego
A te rozdziały mi się podobały, ale o ile mi wiadomo magii poza Hogwartem używać nie można
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
lunka
Dołączył: 18 Lis 2007
Posty: 162
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Sob 17:24, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Za przykładem Dagi wytknę Ci kilka drobnych błędów:
,,Czego, nie mam pojęcia, ale czas i miejsce jest już ustalone.''
Nie mam pojęcia, czego, ale czas i miejsce jest już ustalone.
,,Sergiuszek był w stanie łgać, jak pies, tylko po to, by wywrzeć na znajomych rodziciela, jak najlepsze wrażenie.''
Sergiuszek był w stanie łgać jak pies tylko po to, by wywrzeć na znajomych rodziciela jak najlepsze wrażenie.
,,Mały wiedział, że w kręgu – tak zwanych – przyjaciół, senior Snake nie jest najlepiej postrzegany.''
Mały wiedział, że w kręgu tak zwanych przyjaciół senior Snake nie jest najlepiej postrzegany.
,,- Co tam zostało? – spytał się Anthony Snake, zaglądając przez ramie synowi, który z uwagą studiował lekko pożółkłą kartkę.''
Co tam zostało? - spytał Anthony Snake, zaglądając przez ramię synowi, który z uwagą studiował lekko pożółkłą kartkę.
To chyba wszystko.
No a Ty, moja droga Psia Gwiazdo, mogłabyś się ruszyć i napisać coś nowego, bo jestem żądna wiedzy, co będzie dalej
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Tanaleczuszeńska
Gość
|
Wysłany: Pią 22:01, 28 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Aghr. Pod Świńskim Łbem jest w Hogsmade. To był Dziurawy Kocioł...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tanaleczuszeńska
Gość
|
Wysłany: Pią 22:16, 28 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Och, wybaczcie, że drugi post, ale nie chciało mi się logować. Ja generalnie wymienię błędy wynikające z mijania się z kanonem. To tak: nie pasują mi książki za czterdzieści galeonów. Nawet jakby S. kupił i dziesięć nadprogramowych książek i tak wyszłoby taniej. Książka "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" Newta Skamandera kosztowała dziewięć sykli i siedem knutów. Czterdzieści galeonów to zdecydowanie za dużo, różdżka kosztuje siedem galeonów. A róźdżki były drogie. No, chyba że śmierć Voldemorta spowodowała hiperinflację, choć myślę, że prędzej dezinflację. A tak poza tym, sześćdziesięcioletni pisze się razem. I szkoda, wielka szkoda, że ominęłaś kawałek z wyborem różdżki. Ja tak lubię czytać o Ollivanderze!
|
|
Powrót do góry |
|
|
|